



Mamo, a my ciągle po tych lumpach i lumpach! Kiedy pójdziemy do normalnego sklepu? – narzekała głośno mała Kasia ku uciesze klientów jednego z podwarszawskich sklepów z odzieżą używaną. Gdyby podobna sytuacja miała miejsce w Wielkiej Brytanii, Kasia może by i narzekała, ale nie użyłaby słów „lump” czy „lumpeks”, tylko o wiele szlachetniej brzmiącego określenia „sklep charytatywny”. A brytyjska mama być może upomniałaby ją, że w takich sklepach kupuje się nie tylko dla siebie, ale i z myślą o ludziach potrzebujących.
Nie wyrzucaj – oddaj
Mieszkam w Wielkiej Brytanii ponad cztery lata i do tej pory nie widziałam tu lumpeksu takiego, jakich wiele w Polsce. Rynek rzeczy używanych jest przebogaty, ale taki handel lokuje się często poza sklepami, m.in. na bardzo popularnych car boot sales, czyli wyprzedażach rzeczy używanych z samochodowego bagażnika pod gołym niebem. – To mam z „karbuta” i to mam z „karbuta” – znajoma Polka tak kwalifikuje pochodzenie części umeblowania i sprzętu w swoim mieszkaniu. A jest tam m.in. uroczy pleciony fotelik dziecięcy (3 funty) i zestaw Play Station za 20 funtów. – Przekonałam się, że jeśli się wytrwale szuka, zawsze się na „karbucie” dostanie to, czego się chce – mówi.
Od chwili, gdy przyjechałam do Anglii, intrygowały mnie charakterystyczne witryny sklepowe: ubrany manekin, obok buty lub torebki, serwis do kawy, zabawki, książki. Mydło i powidło, ale często gustownie zaaranżowane, według klucza kolorystycznego czy sezonu.
Mydło i powidło, ale niezwykl (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.