


W wigilię będzie tak: pani Marta nakryje stół białym obrusem, na talerzyku położy opłatki, zapali lampki na choince. O czternastej przyjdą goście – 30 osób. Najpierw przeczytają fragment Pisma Świętego, potem wspólnie się pomodlą, podzielą opłatkiem, złożą sobie życzenia.
A potem każdy zabierze potrawy wigilijne i pójdzie do swojego domu, do najbliższych. Wszyscy dostaną barszcz z uszkami, smażoną rybę, sałatkę z czerwonej kapusty i fasolę. Będzie też oczywiście kompot z suszonych owoców i makowiec z cukierni.
Pani Marta usiądzie do wigilii dopiero wieczorem. Nie będzie sama. Przyjdzie jeszcze kuzynka i kilku znajomych. W jej domu puste miejsce przy stole nigdy nie jest puste. Ani w wigilię, ani w żaden inny dzień.
A w niedzielę rosół z makaronem
Jedna z uliczek na krakowskim Kleparzu. Kamienica stara, przedwojenna. Zapach gotowanej zupy czuć już pod drzwiami. Dochodzi dziesiąta rano. Do obiadu jeszcze niecałe trzy godziny. Dziś będzie kminkowa z makaronem i kasza gryczana z serem. Kuchnia jest bardzo ciasna, z trudem mieszczą się tu dwie osoby. W pierwszej chwili trudno uwierzyć, że to właśnie tu codziennie gotuje się obiad dla kilkudziesięciu osób.
Dla pani Marty każdy dzień zaczyna się tak samo: budzi się rano i myśli, co ugotować na obiad. Zupa to podstawa. Musi być pożywna, na kościach. I gęsta. Krupnik, grochówka, jarzynowa, szczawiowa, pomidorowa z ryżem lub makaronem. A w niedzielę rosół. Na drugie danie jest mortadela w panierce albo wątróbka, czasem kaszanka albo gulasz wołowy. No i jarzyna – w zależności od pory roku, od tego, co jest w (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.