



Pierwszy raz postawiłem nogę u dominikanów w 1969 roku. Mój ojciec zabrał mnie na wyświetlany tam film o lądowaniu Amerykanów na Księżycu. A potem były słynne siedemnastki ojca Góry, na które ciągnęło pół licealnego Poznania. W okresie studiów poznałem ojca Jana Spieża, znakomitego historyka, a przede wszystkim człowieka słuchającego i dowcipnego. I to z pewnością on polecił mnie ojcu Marcinowi Babrajowi, który „powołał” mnie do „W drodze”. Pewnego dnia, siedząc w kościele, poczułem jego dłoń na plecach. Wyszliśmy do ogrodu, gdzie usłyszałem propozycję nie do odrzucenia, która w konsekwencji umeblowała mi życie na 29 lat.
Moje wejście do „W drodze” odbyło się z pompą. 12 listopada 1982 roku, w dzień podania publicznie informacji o śmierci Breżniewa. Zmarł dwa dni wcześniej. Siedzieliśmy w skromniutkim pokoiku redakcji „W drodze”, tuż koło furty klasztornej, przy ciasteczku i kawie radowaliśmy się nastaniem nowej epoki. Ojciec Marcin, Grzegorz Kubski, Olaf Basiński, Wojtek Unolt, Marysia Walaszczyk oraz Irena Kozak – legenda miesięcznika. Pełniła oficjalnie obowiązki sekretarki i maszynistki. W tamtym czasie przepisywanie gryzmołów było jednym z najważniejszych zadań w procesie rodzenia się tekstu. Wszyscy, łącznie z zakonnikami, powierzali jej swoje sekrety. Wieść gminna głosiła, że nim jeszcze powstało „W drodze”, na skrzyżowaniu ulic Libelta i Kościuszki w Poznaniu stało biurko, a przy nim siedziała Irena.
Mistrz Roman
Argu (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.