



Ta historia rozegrała się siedemdziesiąt lat temu w Warszawie. 6 września 1944 roku sytuacja na Powiślu była dramatyczna. Niemcy zajmowali kolejne domy i ulice, likwidowali punkty oporu. Powstańcy wycofali się w kierunku Śródmieścia, dzielnica skapitulowała. Pozostali tylko, schowani w piwnicach, cywile i ranni. Czekali. Na rogu ulic Tamki i Smulikowskiego, w podziemiach firmy Alfa-Laval funkcjonował powstańczy szpital, w którym kapelanem był dominikanin o. Michał Czartoryski. Tamtego dnia o świcie odprawił swoją ostatnią mszę świętą. „Szczególnie utkwiło mi w pamięci to, jak o. Michał rozdawał rannym i nam sanitariuszkom komunikanty, po kilka, do ostatniej kruszyny, aby nie dostały się w ręce wroga i nie były zbezczeszczone”. Personel szykował się do ewakuacji. Namawiano o. Michała, aby zdjął habit i wyszedł z cywilami. Odmówił. Pozostał z kilkoma ciężko rannymi, którzy nie mogli chodzić o własnych siłach. „Powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach, nie opuści”. Pożegnał tych, których przez ponad miesiąc wspierał duchowo i pocieszał, wszystkim udzielił generalnej absolucji, po czym, jak relacjonowali świadkowie, usiadł między chorymi i zaczął odmawiać różaniec.

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.