



Jeszcze do niedawna w wielu katolickich domach wisiały w szafie ubrania opatrzone etykietą „kościołowe” – garsonki, białe koszule, garnitury, ale przede wszystkim buty. Bo buty – zwłaszcza na wsi – zawsze były dobrem luksusowym. Ponoć w XVIII-wiecznej Holandii bywało, że jedna para przypadała na całą wieś – używał ich każdorazowo przedstawiciel lokalnej władzy, gdy „musiał się udać do Hagi w sprawach państwowych”. Nie jest zatem dziwne, że nawet trzy wieki później zdarzało się, że jedna para musiała służyć właścicielowi przez kilkadziesiąt lat, a zatem nie godziło się używać ich do zwyczajnej, codziennej roboty. Jakże to, w trzewikach iść paść świnie? Elegancko wypastowane buty stały w szafie i czekały na niedzielę czy większe święto, bez nich nie mogła się obejść żadna duża uroczystość. W tym kontekście nie dziwi oburzenie Panny Młodej z Wesela, której wielkomiejski małżonek beztrosko proponował:
PAN MŁODY
Tańcuj boso.
PANNA MŁODA
Panna młodo?! Cóz ta znowu?! To ni mozno.
PAN MŁODY
Co się męczyć? W jakim celu?
PANNA MŁODA
Trza być w butach na weselu.
Do oprawy wielkiej gali, jaką bez wątpienia było wesele, niezbędne były akcesoria cenniejsze i piękniejsze niż te, których używa się na co dzień, bo miały podkreślić wyjątkowość tej chwili. Zresztą podobne przesłanki kierowały zapewne naszymi babciami, gdy wiele lat przed śmiercią szykowały sobie „ubranie do trumny” – elegancka odzież i wypastowane buty były wyrazem szacunku dla majestatu śmierci, ale przemieniały też te spracowan (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.