


Jacek Sobczyński
Pięć milionów widzów na Klerze, światowy sukces Zimnej wojny i wszędobylski Patryk Vega, który na dobre rozkochał w sobie pewną część kinowego audytorium. O polskim kinie mówiliśmy przez całe dwanaście miesięcy. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Ja wybrałem mniej głośne produkcje, które naprawdę zasługiwały na to, by dyskutowano o nich równie zaciekle.
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
reż. Martin McDonagh
Na pewno McDonagh za bardzo zapatrzył się w twórczość braci Coen, ale z drugiej strony – jeśli już czerpać, to tylko ze szlachetnego kruszcu. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri to praktycznie ta sama bajka, jeśli chodzi o operowanie formą, zderzenie ze sobą absurdu, pastiszu i tragedii. Choć nie do końca. Osią wszystkich filmów Coenów jest główny bohater, który za sprawą jednego, pozornie błahego zdarzenia uruchamia samonapędzającą się lawinę. Tu odwrotnie – najpierw lawina, czyli śmierć córki głównej bohaterki, Mildred, a następnie krucjata matki, by za wszelką cenę złapać tych, którzy są za to odpowiedzialni. Ogląda się to wyśmienicie, niczym western o ostatniej sprawiedliwej. Ale western współczesny, skrojony pod biedną prowincję Stanów Zjednoczonych.
Ciche miejsce
reż. John Krasinski
Trochę niespodziewanie debiutancki film znanego z serialu The Office Johna Krasinskiego okazał się najlepiej ocenianym horrorem roku. Dlaczego? Krasinski ani nie robi z widza idioty, każąc mu bać się zab&o (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.