


Brzeziński Marek
Kiedy zawieramy małżeństwo, niemal zawsze słyszymy tradycyjną formułkę: „Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia”. Droga się zaczyna. Początkowo budowana z entuzjazmem. Potem nieco przygasa, bo okazuje się, że codzienność narzuca swoje nieubłagane rygory. W tym czasie para zbiera nie tylko dobra, nie tylko umieszcza w pięknym albumie cudne wspomnienia, ale zaczynają się też odkładać pokłady żółci, żalu do drugiej strony, ukrytych niechęci. Niesnaski się piętrzą. Aż ta cała „lekkość bytu” staje się nie do wytrzymania. No i rozwód. To trudniejsze przedsięwzięcie niż zawarcie związku małżeńskiego. Jak te stosunki porozwodowe mają przebiegać? Zapytają państwo, czy ktoś z moich przyjaciół brał ślub, a teraz się rozwodzi i to skłoniło mnie do refleksji nad tą sprawą. Otóż nie. Pisząc o ślubie i rozwodzie, mam na myśli brexit – wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii Europejskiej, do czego oficjalnie doszło pierwszego stycznia Anno Domini 2021. Niefortunna zagrywka byłego premiera Davida Camerona, pomyślana jako ruch przeznaczony na swoją, brytyjską scenę polityczną, przyniosła nieobliczalne konsekwencje dla całej Europy. Pałeczkę podtrzymał szef rządu Jej Królewskiej Mości, polityk o fryzurze krasnala Koszałka-Opałka, Boris Johnson. Prawdę powiedziawszy, brytyjskie „Splendid Isolation” zawsze sprawiało, że Zjednoczone Królestwo geograficznie może tak, ale mentalnie do Europy nie należało, i nie chodzi tylko o jazdę lewą stroną drogi. A jednak kompromis, mówiąc językiem sportowym, udało się rzutem na taśmę uratować. Jak każdy kompromis, tak i ten jest (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.