


Ojczyzna była dla nich miejscem utraconym. Istniała w marzeniach, na fotografiach, w książkach. W kilku wspomnieniach – coraz bardziej odległych, wyblakłych, przywoływanych przez dorosłych. Trzymali się tych wspomnień i pielęgnowali je, bo one dawały poczucie, że mają swoje miejsce na świecie, swój dom, do którego kiedyś powrócą.
To było dla nich bardzo ważne. Nie można przecież być znikąd, nie można przecież tak bez końca przenosić się z miejsca na miejsce…
Tęsknili – do ulic, których nie pamiętali, do podwórek, na których nie zdążyli się pobawić. Do bliskich znanych tylko z czarno-białych zdjęć zgarniętych przez kogoś dorosłego szybkim ruchem ręki do walizki czy kufra. A z tymi zdjęciami cały świat. Cała przeszłość.
Kiedy wybuchła wojna, mieli zaledwie rok czy dwa lata.
Stara fotografia
Krzysztof Miłoszewski skończył właśnie jeść śniadanie. Odsunął na bok filiżankę z niedopitą herbatą i jak co tydzień w piątek wziął do ręki wychodzący od 1940 roku w Anglii „Dziennik Polski”.
Jego uwagę zwróciło zamieszczone na pierwszej stronie dodatku weekendowego niewielkie, czarno-białe zdjęcie i tytuł „Nasza klasa 3A – Bottisham 1952”. Znajomo brzmiąca nazwa sprawiła, że w pośpiechu zaczął czytać artykuł. Nerwowo połykał kolejne słowa. Przyjrzał się zdjęciu. Nie miał wątpliwości – to jego klasa. Kilkudziesięciu roześmianych gimnazjalistów. Część siedzi na murku, reszta stoi za ich placami. Krzysztof jest wśród nich. Pod zdjęciem tekst: „Poszukujemy bohaterów tej kroniki. Chcemy ze (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.