


15 lipca 2006 – sobota
Nocny lot do Izraela był przepiękny. Widoki, jakich jeszcze nie widziałem: ciemne włoskie ziemie i migoczące greckie wyspy. Cudowne! Wszystkie nadmorskie miasta i wioski, mieniąc się, zarysowują granice lądów. Kawałek dalej potężna nieokiełznana burza z piorunami atakująca cywilizację. Szczęśliwie nad nami sklepienie z wiecznymi gwiazdami, wschód księżyca… miałem myśli filozoficzne, przyznaję się. Przy tym wszystkim cieszyłem się jak dziecko. W końcu dolecieliśmy do wybrzeży Izraela. Najpierw widać tylko blask, niebywały blask. Cała, ziemio, promieniałaś! Nikt nie oszczędza elektryczności, wszystkie autostrady są oświetlone.
Drogę do Jerozolimy przespałem. Na dzwonek furty czekał już francuski dominikanin, który specjalnie na tę okoliczność nauczył się mówić: „Dzyń dybry!”, i powtórzył je przez domofon pięć razy.
16 lipca 2006 – niedziela
Nie ma się co oszukiwać, że to Miasto Pokoju. W „Wiadomościach” pokazują je bardzo brutalnie, wspominają tylko o porwaniach, zamachach i bombach. To margines życia, ciągle obecny. Kilkadziesiąt kilometrów na północ trwa izraelska ofensywa, naloty na Bejrut, giną ludzie, latają ślepe rakiety Hezbollahów. Przyzwyczajam się do życia w kraju wojny… nie mogę w to uwierzyć.
Duchowe doświadczenie tego miasta jest przedziwne. W Bazylice Grobu Pańskiego oniemiałem, odebrało mi mowę i myśli, wiedzę i wspomnienia. Nie przyszedłem do tej ziemi p (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.