


– No nie, to ja takiego problemu nie mam – zarzeka się właścicielka kilkudziesięciu par butów, niezliczonych torebek i trzech piwnic szczelnie wypełnionych zakupami (czwarta właśnie się zapełnia). Małgorzata, czterdziestokilkulatka, prowadzi biuro rachunkowe i ma słabość do lumpeksów. W swoim ulubionym jest kilka razy w tygodniu. – Kiedy nie przychodzę, właściciel wysyła esemesa: „Co, chorujemy?”. Na używane ciuchy wydaje ok. 700 zł tygodniowo.
Nie znoszę dużych sklepów!
Kupuje dla siebie, dla rodziny, przyjaciół, znajomych. – Zdarzało się, że dzwoniła bratowa: „Córka jedzie na narty, nie masz tam jakiegoś kombinezonu?”. Pewnie, że miałam.
Pod stosami rzeczy nie zginęła tylko dlatego, że rodzina systematycznie je wywozi. – Ja kupuję, oni pakują w wory i co miesiąc wywozimy na wieś, gdzie mamy działkę. Rozdajemy wszystko znajomym.
Przyznaje, że większości kupionych ubrań nigdy nie założyła. – Nosi się może jedną trzecią z tego. Wiszą mi w szafie jakieś balowe sukienki, chociaż z zasady w spódnicach nie chodzę. Nie wiem, po co je kupiłam.
Małgorzata uwielbia też starocie. Pudła złożone w piwnicy kryją niezliczone serwisy z porcelany, talerzyki, świeczniki, figurki… Przedmiotami „z drugiej ręki” zapełniła także przyczepę na działce. Po co jej dwadzieścia kompletów filiżanek? – Kiedyś to sprzedam. Kilka rzeczy już zresztą sprzedałam – zapewnia.

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.
O wielkim słoniu i innych mitach
Albo hinduizm, albo nie żyjesz