


Marcin Cielecki podejmuje się obrony Doroty Nieznalskiej, a właściwie — jeśli dobrze zrozumiałem — jej najbardziej znanego twórczego dokonania (boję się bowiem napisać — „dzieła”), którym jest Pasja. Dlaczego broni Pasji? Pierwsza odpowiedź, która mi się narzuca, to ta wynikająca z logiki przyjętej przez autora. Broni Pasji, bo — jak rozumiem — trzeba ją obronić, nie obroni się bowiem sama. I w tym cały jej dramat.
Dyskurs o wierze?
Cóż jest według Marcina Cieleckiego godnego obrony w inkryminowanym dziele? „Nasza wiara, nasze chrześcijaństwo są tak słabe, nieporadne, zagrożone, że trzeba ich bronić przed każdym wątpliwym nawet dziełem sztuki (które wcześniej czy później i tak przeminie)” — pisze autor, nie do końca jednakże precyzując, kogo ma na myśli, używając zaimka „nasza”, nie wyjaśniając, kim są owi „my”, których to wiara jest słaba i zagrożona. Gramatyka jest nieubłagana i każe nam jednak myśleć, że autor jest jednym z tych, o których mówi. Parafrazując samego autora, powiem tak: „Nie wiem, w czyim imieniu mówi Cielecki, bo na pewno nie w moim. Mierzi mnie, gdy ktoś próbuje się mną wysługiwać”. Dlaczego nie w moim? Dlatego, że nie zgadzam się z tezą, którą stawia na początku swojego wywodu. „Nie potrafimy rozmawiać o wierze. Jest to temat tabu” — stanowczo konstatuje Cielecki.
Prz (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.