


To nie paradoks, że dzieci lubią się bać. Ich kartonowe domki, namioty z narzuconego na krzesła koca, kąciki odseparowane od reszty pokoju kilkoma taboretami — są dla nich prawdziwymi schronami przed wyimaginowanymi smokami, złymi zwierzętami i ludźmi. Dzieci znają także zaklęcia, aby te niebezpieczeństwa oddalić. Wielokrotnie uczestniczyłem w takiej dziecięcej zabawie i muszę przyznać, że dawała mi ona dużo przyjemności. Każdego z nas pociągało to niezwykłe napięcie przed objawieniem się nieznanego i strasznego. Zastanawiałem się potem, czy w ten sposób wyraża się kuszące pragnienie ryzyka, czy może nieuświadomiona jeszcze prawda, że i strach może być pozytywnym stymulatorem naszych działań. Sądzę, że ten „strach na zawołanie” związany był z potrzebą znalezienia w grupie bawiących się oparcia, wspólnoty, był prowokowany świadomością, że takie oparcie zawsze się znajdzie, że jesteśmy w posiadaniu prawdziwego schronu. I że jest ktoś: grupa rówieśników lub pracujący nieopodal rodzic, ktoś, kto potrafi ostatecznie nas uchronić. W zabawach dzieci istnieje ważny moment odczarowania świata przez nie stworzonego — na koniec zabawy często słyszymy: „nie, nie ma żadnych smoków” — gdy dziecko — na przykład — musi przejść do drugiego pokoju. Największym gwarantem bezpieczeństwa jest kochający i obecny w pobliżu rodzic.
Przychodzi jednak naturalnie czas, kiedy wylatujemy z gniazda i rozpoczynamy tzw. samodzielne życie. Często jest ono upragnione, bo (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.