


Pierwsze spotkanie z Regułą świętego Benedykta może bardzo łatwo zakończyć się odłożeniem jej na półkę. Nawet uważny i odważny czytelnik zazwyczaj woli tekst łatwiejszy, nasycony pewną dozą emocji i ubarwiony osobistym przeżyciem autora. Obcując z Regułą, odnosimy wrażenie, że poruszamy się wśród oschłych praw, nakazów i zakazów oraz spraw administracyjnych. Nie jest to wrażenie błędne.
Chociaż św. Benedykt zawarł w niej bardzo osobiste doświadczenie Boga i wspólnoty, to nigdzie w tekście nie pozwala sobie na intymne zwierzenia, świadectwa i kolorowe przykłady. Sam tekst jest ograniczony do niezbędnego minimum, a autor pozostaje doskonale dyskretny. Mało tego — dziś już wiemy, że św. Benedykt w redagowaniu swojej Reguły obficie posługiwał się inną regułą zakonną zwaną przez badaczy Regułą Mistrza. Czerpiąc z niej, pozostawał jednak niezależny i twórczy.
Już tych kilka początkowych uwag może wskazać na ogromne różnice między duchowością św. Benedykta i naszą, współczesną. Ta ostatnia dąży do indywidualności i oryginalności za wszelką cenę. Kocha rzeczy nowe, nowe ujęcia i raczej się wstydzi, gdy ma zaczerpnąć z tradycji. W swej ekspresji raczej nie jest powściągliwa i często ociera się o sentymentalizm. Kocha odruchy spontaniczne i naturalne, lękając się posądzenia o rutynę i przyzwyczajenie. Zapomina jednak, że duchowa spontaniczność wychowuje się w bardzo twardej szkole, która ćwiczy swoich uczni&oac (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.