


Jaki jest ksiądz moich marzeń? Snucie takiej wizji wydaje mi się czynnością dość bezczelną, bo przecież i mnie daleko do katoliczki idealnej, a poza tym nie mogę i nie chcę wyłączyć w sobie świadomości, jak wiele czynników wpływa na kształt osobowości i charakteru każdego z nas. Słowem: nie do końca ponosimy odpowiedzialność za to, jacy jesteśmy, i za sposób funkcjonowania w różnego rodzaju relacjach. Niektórzy lubią podkreślać rzecz dość oczywistą (choć nie da się tym usprawiedliwić wszystkiego), że księża nie biorą się przecież z kosmosu, tylko wychodzą z konkretnych rodzin i środowisk. Rozumowanie takie, skądinąd słuszne, ma jednak tę wadę, że nie pozwala rozhulać się wyobraźni, a w tym tekście właśnie o to chodzi: o wymyślenie i opisanie duchownego idealnego.
Człowiek, nie sukces
Jaki w takim razie byłby ksiądz moich marzeń? Najważniejsze i fundamentalne słowo określające go, to brat. Za „bratem” (pamiętajcie, że poruszamy się po świecie doskonałym) kryje się pewnego rodzaju bezinteresowność, wierność i miłość. Brat jest na dobre i na złe, cieszy się twoimi radościami, współdzieli zmartwienia. Choćbyś nie wiem jak głupie rzeczy w życiu zrobił, brat cię nie zostawi, nie odwróci się plecami, chociaż jasno ci powie, że pakujesz się w kłopoty, postępujesz niewłaściwie i że nie masz w tym jego poparcia. Ale wsparcie z jego strony – masz zawsze.
Słyszałam kiedyś bardzo inspirującą i poruszającą wypowiedź pewnego (prawdziwego) księdza, który swoją koncepcję towarzyszenia ludziom opisywał przez pryzmat historii uczniów wędrujących do Emaus (por. Łk 24,13–33). Oni kompl (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.