


Każdy, kto był w Afryce, zwłaszcza tej nieturystycznej, z pewnością zwrócił uwagę na malowidła na murach pełniące funkcję billboardów reklamowych, a także na nieograniczoną fantazję, z jaką lokalni przedsiębiorcy nazywają swoje biznesy.
Ja w szczególny zachwyt wpadam zwykle w Demokratycznej Republice Konga, Rwandzie czy krajach zachodniej Afryki. Oto wulkanizator „Bogu dzięki!”, sklep spożywczy „Hosanna Amen”, fryzjer „Wola Boża”, perfumeria „Pocieszyciel”, kiosk (z doładowaniami do telefonu oraz szydłem, mydłem i powidłem) „Błogosławieństwo Boże”. I wreszcie moi faworyci: rzeźnia „Jezus jest ratunkiem!” (z Togo) i kawiarnia internetowa „Tantum ergo” (początek jednej ze zwrotek słynnego hymnu św. Tomasza z Akwinu, który po łacinie brzmi: „Tantum ergo Sacramentum”, a po polsku: „Przed tak wielkim sakramentem”).
Zdarzają się też zupełnie świeckie nazwy (w okolicach Kigali widziałem usługi foto-wideo „Normalne życie”, a w Lome piekarnię „Lufthansa”), jednak zdecydowana większość małych, przydrożnych biznesów odwołuje się do kontekstów religijnych. Ich właściciele chcą być może zapewnić sobie przychylność niebios albo też dodać powagi skleconemu z paru desek straganowi, odruchowo wzbudzić szacunek u klienta. Każdy wszak przyzna, że jakoś inaczej wchodzi się do salonu manicure „Kanaan – Ziemia Obiecana”.
Przyglądając się temu zjawisku, mam wspaniałą okazję, by pomedytować nad jednym z najmniej „używanych” i uświadamianych przykazań, czyli nad tym, kt (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.