


Siadam na kanapie. W dłoni smartfon, na stoliku herbata, na kolanach książka. Zaraz się zanurzę w opowieści, chcę tylko najpierw sprawdzić powiadomienia i… Wybudzam się z cyfrowej hipnozy godzinę później, już zbyt rozbita i otumaniona, by czytać. Już na nic nie mam ochoty, choć żadnej potrzeby nie zapełniłam. Co właściwie robiłam? Mój kciuk wędrował po ekranie, a przed oczami migały tytuły i główne tezy artykułów, zdjęcia, komunikaty, reklamy, filmy – nic z tego we mnie nie zostało, nie dowiedziałam się niczego, z nikim nie pogadałam. Gdzie więc byłam? Dosłownie – nigdzie, dosłownie nie byłam. Ponieważ przez tę godzinę – utraconą – poddałam się fragmentaryzacji. Moja uwaga została rozbita, stanowiła obszar ostrej rywalizacji, przeliczanej na sekundy spędzone w tym lub innym serwisie, na tej lub tamtej stronie WWW.
Znów więc pozwoliłam rozmienić się na drobne spryciarzom, którzy stworzyli „ekonomię uwagi”. Raz jeszcze oddałam swoje skupienie w zamian za maleńkie „nagrody” – lajki, emotikony, sygnały zwrotne. Nie ja jedna. Badanie opublikowane przez „Guardian Weekly” dowodzi, że ludzie dotykają ekrany swych smartfonów średnio 2617 razy w ciągu dnia.
W ekonomii uwagi – pojęcie to pojawiło się po raz pierwszy w latach 70. XX w. – ludzka koncentracja uznawana jest za zasób ograniczony. Chodzi o to, by tę uwagę – jej ułamek – pozyskać i sprawić, by zadziałała AIDA, sekwencja czyniąca ze spacerującego w sieci internauty dobrego konsumenta. AIDA składa się z: Attention – uwagi, Interest &nd (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.