


Stefan Szczepłek
Nie mam nastroju do żartów. Nie wiem, co się jeszcze wydarzy. Czy „Niech żyje wesołość! Kto wie, czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie”, jak mówi Figaro w sztuce Pierre’a Beaumarchais’go, a może: „Memento mori”, i czekamy na nieuniknione. Lub mniej uduchowione: „Dopóki piłka w grze”, bo jednak dużo zależy od nas samych i nie wolno się poddawać.
Jestem typem dość zorganizowanym. Korzystam z anachronicznego papierowego kalendarza, w którym mam zapisane daty urodzin i imienin najbliższych, terminy meczów, spotkań, wyjazdów służbowych i wakacyjnych, targów i promocji książek.
Zostały mi z tego tylko imieniny i rocznice urodzin. Resztę odwołał wirus. Straciłem wszystkie cele, a wraz z nimi trochę chęci do życia. Pisać muszę, nadrabiam braki w lekturach. Wszyscy żyją w podobnych warunkach, więc można powiedzieć, że epidemia doprowadziła do prawdziwej demokracji.
Jestem w o tyle dobrej sytuacji, że ZUS raz w miesiącu przeleje mi pieniądze na konto (mam nadzieję). Młodsi muszą pracować, a nie wszyscy mogą tak, jak by chcieli. Miliony osób stracą pracę, ale my przejmiemy się tym dopiero wtedy, kiedy będzie to dotyczyło kogoś z najbliższych. Świat się zmieni, przeżyją najsilniejsi i bezwzględni.
To się dzieje już dziś. Jedni pomagają, inni chcą wykorzystać sytuację i nieuczciwie się wzbogacić. To jest wielki ogólnoświatowy test na człowieczeństwo.
Zawsze w sytuacjach zagrożeń, kryzysów czy strachu Polacy wykazywali się poczuciem humoru, który pozwalał im łatwiej przeżywać trudne chwile. Po (...)

Aby wyświetlić pełny tekst musisz być zalogowany
oraz posiadać wykupiony dostęp do tego numeru.